Freeplay FreeCharge – test ręcznej ładowarki
Wąsaty Karaluch zaopatrzył nas niedawno w testowy egzemplarz ładowarki FreeCharge firmy Freeplay.
I choć wszelkie newsy mówią, że producent już swój produkt zakopał i nigdy nie pojawi się on ponownie w produkcji, jego renoma nie pozwoliła nam obejść się bez choćby małego testu.
Paczka wpadła… wyciągam i… w środku solidny kawał plastiku. Całość pewnie leży w dłoni – podgumowane krawędzie i pokrętło nie pozwolą z niej łatwo wypaść.
Jak się kręci? Troszkę ciężko… no nie ma co ukrywać – żeby były efekty, trzeba pomachać ręką, ale przecież nic nie ma za darmo, niezależnie od napisu FreeCharge. Efekty jednak są – ładować telefon można, lampkę podłączoną też rozświetlicie. Mało tego – ja bez trudu uruchomiłem CB radio, więc i kontakt ze światem miałbym zapewniony.
Sprzęt jest wyposażony w przewód zakończony gniazdem tzw. zapalniczkowym, jakie można spotkać w większości pojazdów poruszających się po naszej planecie, co czyni go niezwykle uniwersalnym – możemy zakupić mnóstwo sprzętów zasilanych 12V i podłączanych do gniazda zapalniczki – od ładowarek do telefonów, przez radia, lodówki, lampki, po różnej maści mniej czy bardziej sensowne szpeje, jak odkurzacze samochodowe czy kawiarki.
Jeśli dysponujecie urządzeniem, które potrzebuje zasilania 230V i nie jest wielce prądożerne, istnieje szansa, że zasilicie je z przetwornicy, podłączonej do ładowarki. I taki test wykonałem z powodzeniem, choć należy mieć na uwadze to, że straty energii przy takiej konfiguracji będą spore.
Dla ułatwienia, ładowarka ma lampkę, której zaświecenie ma nam dać znać, że nasze kręcenie korbą jest optymalne.
Jeśli chodzi o dane techniczne, producent podaje, że na wyjściu możemy uzyskać około 12W. Wszystko, rzecz jasna, w naszych rękach – i to dosłownie. Limit elektroniki, to 11,8V do 12,8V, więc nie spalimy większości urządzeń, które z założenia powinny być zasilane z gniazda zapalniczki.
Plusy? Oczywiste – sprzęt ten pozwala naładować awaryjnie telefon, radyjko, CB, lampkę, czy też inne urządzenie o niezbyt wielkich wymaganiach prądowych, bez względu na to czy mamy słoneczny dzień (jak w ładowarkach solarnych) czy duży wiatr (jak w mini elektrowniach wiatrowych). Jest lekki – niewiele ponad 300g i poręczny.
Minusy – po pierwsze trzeba kręcić (choć nie jest to mocno uporczywe), zaś, co chyba istotniejsze, nie możemy naszej energii zmagazynować – ta ładowarka nie ma wbudowanego akumulatora.
Podsumowując… brać, jeśli tylko gdzieś jeszcze znajdziecie. W szafie nie będzie wołało jeść a w razie „W” zapewni minimum prądu do uruchomienia podstawowych urządzeń. Podpowiem, u Karalucha jeszcze ostatnio były…