Dobra polska patelnia biwakowa.
Tego lata postanowiłem zaopatrzyć się w solidną patelnię, której będę mógł swobodnie używać na biwakach, gdzieś w tzw. outdoorze, czy podczas podróży, nie martwiąc się zbytnio o to, czy przypadkiem nie ulegnie zniszczeniu.
Przypomniały mi się niegdysiejsze „cygańskie” patelnie, które słynęły z wytrzymałości, znosząc latami dosłownie wszystko. Patelnie te nie bały się widelca, noża, łyżki… ogniska też nie były im straszne. Takie przynajmniej chodziły o nich słuchy.
Szybkie poszukiwania patelni.
Jak to niejednokrotnie bywa, wędrówkę w poszukiwaniu nowej patelni rozpocząłem od google’a, wpisując, ma się rozumieć, frazę „patelnia cygańska”. Dosłownie nie mogłem się opędzić od ofert, które notabene podpowiadały mi się jeszcze miesiące po zakupie wymarzonej patelni.
Już pierwsze wyniki wyszukiwarki nakierowały mnie na polskie patelnie SPINWAR. Chwilę poczytałem, porównałem swoje potrzeby z opisem tychże produktów, po czym, bez wahania, złożyłem zamówienie, wydając na nową patelnię dokładnie 17,28 zł. Dziś „nieco” zaskoczyła mnie cena tej samej patelni u tegoż samego sprzedawcy, bowiem podskoczyła do ponad 38 złotych (sic!)… ale opinii o samym produkcie zmieniać nie zamierzam. Cena stali tak mocno wzrosła, że komentarz chyba jest zbyteczny.
Dlaczego właśnie ta?
Co spowodowało, że wybrałem tę właśnie patelnię? Już Wam odpowiadam. Przede wszystkim odporność na wspomniane metalowe sztućce, uderzenia, obijanie. W przypadku patelni z różnej maści teflonowymi powłokami, jest to praktycznie niemożliwe. Po drugie – łatwość czyszczenia. Tu naprawdę nie trzeba wiele – o czym za chwilę… Cena wówczas też grała rolę – na ognisko nie jest mi potrzebna patelnia za setki złotych. Wiem, że nie muszę nad wyraz o nią dbać a i tak pozostanie w pełni sprawna. Choć niekiedy mi się to zdarza, nie lubię też smażyć, czy też ogólnie gotować w naczyniach z aluminium. Nie pasuje mi to i tyle. I na koniec – stabilność. Owszem – jest wiele patelni z dołączanym uchwytem, czyli tzw. dziwką (tak tak, niektórzy wciąż używają tej nazwy, choć przyznam, że częściej spotykałem się z nią w latach osiemdziesiątych/dziewięćdziesiątych), ale, pomimo mniejszych rozmiarów transportowych, wolę solidną, stałą rączkę.
Unpacking, czyli czego się spodziewać w pudełku?
Zacznę od tego, że pudełka nie było 🙂 Patelnia przyszła zawinięta w torebkę foliową. I już. Ale przyszła de facto zapakowana wraz z innymi produktami, więc to nie ma znaczenia. W każdym razie, nie spodziewajcie się złotego pudełka i pergaminu.
W moim przypadku niezbędna była dość nieduża patelnia, którą łatwo będzie można transportować zarówno w bagażniku samochodu, jak i da się ją przytroczyć np. do plecaka. Stąd też wybrałem jedną z mniejszych średnic – 20cm.
Oprócz zafoliowanej, dwudziestocentymetrowej patelni, na rączce znalazła się naklejka z instrukcją uruchomienia patelni… „Ale po co?” – pomyślicie pewnie. I choć nie będzie najprawdopodobniej super łatwa do odczytania, bowiem całość dociera zabezpieczona olejem konserwującym (włącznie z rączką i naklejką 🙂 ), zachęcam do zaznajomienia się z tymi kilkoma wskazówkami. To tylko kilka chwil.
Przygotowanie do pierwszego użycia.
Ponieważ, jak już wspomniałem, patelnia wjeżdża do nas zabezpieczona olejem, należy ją porządnie umyć. To nie jest olej jadalny, co chyba oczywiste. Użyjcie dwukrotnie wrzątku (zostawiając go na patelni na jakieś pół godziny) i gąbki. Ja użyłem także płynu do mycia naczyń – bez detergentów, po czym ponownie opłukałem patelnię.
Po tej operacji, przygotujcie pozostałe produkty: olej roślinny (butelka), sól (gruboziarnistą) i ziemniaki. Tak – ziemniaki! Ja kupiłem jakieś dwa kilogramy. Wy też weźcie sporo – opłaci się 🙂
Najpierw na patelnię wsypcie sól i uprażcie ją aż się zabrązowi. Po tym wytrzyjcie całość do sucha papierowym ręcznikiem.
W kolejnym kroku, wlejcie możliwie dużo oleju do patelni, uważając jednocześnie, aby olej ten nie wypłynął – olej + ogień = słabo…
Do głębokiego, rozgrzanego oleju wrzućcie, najlepiej pokrojone uprzednio w duże plastry, ziemniaki. Niech się zarumienią. Potem wyjmijcie je i usmażcie kolejnych kilka porcji. Oczywiście wywalcie całość, pomimo zapachu, który będzie Was zachęcał do konsumpcji. Wiem, co piszę – zapach jest doprawdy zacny.
Po kilku smażeniach, wytrzyjcie całość ręcznikiem papierowym i zostawcie najlepiej na dobę. Patelnia powinna być zahartowana.
Użytkowanie i czyszczenie.
Co dalej? To jasne. Przecież zostało Wam sporo oleju i ziemniaków. Odpalcie raz jeszcze ognisko, wlejcie oleju na patelnię, wrzućcie pokrojone w plastry ziemniaki, posypcie solą i… będziecie mieli najlepsze chipsy ever! Wiem coś o tym. Całość ziemniaków zeszła do wieczora… Frytki spod złotych łuków się nie umywają.
Po przygotowaniu kolejnych potraw najlepiej jest umyć patelnię wrzątkiem lub gorącą wodą. Pomóc może gąbka. Tym razem już nie warto używać płynów do mycia naczyń. Pomocna w czyszczeniu może jednak okazać się gruboziarnista sól, którą już przecież macie, bo kupiliście ją do pierwszego oczyszczenia patelni 🙂
Potem wysuszcie patelnię, wytrzyjcie papierem i przetrzyjcie olejem. Tyle.
Uwaga! Patelnia może się trochę odbarwić, ale tym się nie przejmujcie – to normalne podczas hartowania.
Wady i zalety
Zacznę może od wad patelni stalowej:
- ciężar (w porównaniu np. do aluminiowej)
- pierwsze użycie, jak i czyszczenie patelni wymaga więcej zachodu
Zalety:
- wytrzymałość
- odporność na wszelkie zarysowania, użycie ostrych przedmiotów
- niska cena (przynajmniej do niedawna)
- po zahartowaniu praktycznie nic nie przywiera
Czy brać?
Jasne. Nie ma co się zastanawiać. To bardzo dobry produkt na lata. Do tego produkowany w polskiej firmie – spółdzielni inwalidów SPINWAR z Białegostoku. Od razu dodam, że nie mam z tego tytułu profitów a jedynie doceniam nasz rodzimy wyrób.
Gdzie dostaniecie te patelnie? Szukajcie w Sieci – największy portal aukcyjny ma mnóstwo ofert z tej firmy. Niejeden sklep internetowy również. Patelnie mają średnice od 17 do 28 cm.